Subiektywny przewodnik po Krecie
Dzień 8
280 grobowców, 2 wąwozy i las palmowy
Trasa: Kolimbari - Armeni - Kourtaliothiko - Preveli - Kotsifou - Kolimbari
Ημέρα 8
230kmDzień 8
Armeni, Kourtaliothiko, Preveli, Kotsifou
Na ten dzień przewidzieliśmy dosyć bogaty program zwiedzania. Jako pierwszy cel obraliśmy sobie nekropolię minojską w Armeni. Jest ona położona tuż przy głównej drodze, którą zamierzaliśmy dojechać do Preveli, więc nie straciliśmy czasu na dojazd do tego miejsca. Było to nasze drugie podejście do wykopalisk, gdyż pierwsza wizyta okazała się niewypałem. Powód był dość prozaiczny. Wykopaliska w Armeni są otwarte dość krótko, a my przyjechaliśmy już po ich zamknięciu.
Nekropolia w Armeni
Aby dojechać do wykopalisk należy na wysokości Rethymnonu zjechać z Nowej Drogi Narodowej kierując się na Spili. Nekropolia znajduje się około 1 kilometra przed Armeni. Jest ona stosunkowo dobrze oznaczona, więc dojazd nie powinien stanowić problemu. Planując wizytę w tym miejscu trzeba uwzględnić dość krótkie godziny otwarcia. Na teren wykopalisk można wejść w godzinach 8.30-15.00 z wyjatkiem poniedziałków oraz zimy, kiedy nekropolia jest zamknięta dla zwiedzających. Wejście na teren dawnego cmentarza jest bezpłatne, przed bramą znajduje się niewielki szutrowy parking.
Nekropolia w Armeni to prawdopodobnie największa w Europie nekropolia późnominojska odkryta przypadkowo w latach sześćdziesiątych ubieglego wieku przez okolicznego pasterza. Do tej pory archeologowie odkopali ponad 280 grobów, ale na tym nie koniec. W czasie gdy my tam byliśmy w dalszym ciągu były prowadzone prace wykopaliskowe. Cechą charakterystyczną tych grobowców są dromoi czyli wąskie korytarze wejściowe wykute w litej skale, których pionowe ściany schodzą się ku górze. Do części grobów można swobodnie wejść. Wnętrze dwóch największych jest oświetlone i tylko one są na tyle duże że można w nich swobodnie stanąć. Najbardziej kojarzone z tym miejscem znaleziska to ręcznie malowane sarkofagi, które wystawiane są obecnie w Muzeum Archeologicznym w Rethymnonie (zdjęcia tych sarkofagów prezentujemy w relacji z poprzedniego dnia).
Wąwóz Kourtaliothiko
Wąwóz Kourtaliothiko oraz wąwóz Kotsifou są zaliczane do najbardziej malowniczych wąwozów na Krecie. Niestety w przewodnikach można znaleźć jedynie skąpe informacje i zdawkowe opisy. Jedynie w przewodniku Discovery Channel wydawnictwa RM znaleźliśmy informację na temat wąwozu Kourtaliothiko, który jest znany z silnego, północnego wiatru wydającego dziwne odgłosy - kourtala. Ciekawostka ta tak nas zaintrygowała, że postanowiliśmy sami zobaczyć i usłyszeć ten wąwóz.
Po wyjechaniu z Armeni dalej kierowaliśmy się na południe Krety jadąc główną drogą z której mieliśmy odbić na miejscowość Koxare. Jednak przegapiliśmy ten zjazd i do wąwozu dojechaliśmy od strony miasta Mixorrouma. Droga ta przez miejscowość Frati jest nieco dłuższa, ale jazdą nią to spora dawka adrenaliny, bo jezdnia jest wąska, pełna ostrych zakrętów oraz położona nad przepaściami pozbawionymi jakichkolwiek barierek. Trasa wiosąca przez Koxare jak i ta biegnąca przez Mixorroume spotykają się tuż przed początkiem wąwozu.
W miarę gdy zbliżaliśmy się do wąwozu robił on na nas coraz większe wrażenie, początkowo pierwsze co rzuciło się w nasze oczy to jego wielkość. Z daleka wąwóz przypomina górę rozdartą na dwie części między którymi poprowadzono drogę. Wraz ze zbliżaniem się do Kourtaliothiko wzmaga się coraz większy wiatr, którego podmuchy było widać po bujających się krzewach oraz słychać przez każdą szczelinę naszego samochodu. Oszałamiające wrażenie robi już pierwszy zakręt, gdzie nad głowami przejżdżających ludzi zwisają potężne skały. Ciężko jest opisać wrażenia jakie wywołuje przejazd przez ten wąwóz, który jest po prostu niesamowity, piękny, dziki i bardzo, bardzo wietrzny. Przekonaliśmy się o tym gdy zatrzymaliśmy się na chwilę by zrobić kilka zdjęć. Pierwszym wyzwaniem było otwarcie drzwi a jeszcze większym ich zamknięcie. Podmuch wiatru są tak silne, że ciężko jest chodzić i utrzymywać sie na nogach. Atos pozostawiony na skraju drogi bujał się niepokojąco przychylając się przy każdym podmuchu wiatru. Żadne opisy, zdjęcia czy filmy nie są wstanie oddać pełni tej potęgi i piękna natury, to miejsce trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy i poczuć na własnej skórze. Jest to jedno z tych miejsc w tej części Krety, do którego naprawdę warto pojechać.
Most szalonych gęsi
Trasa widokowa wawozu Kourtaliothiko kończy się przed wsią Assomatos, gdzie trzeba skręcić w lewo, aby dojechać do klasztoru Preveli. Droga ta już nie jest tak malownicza, jednak jadąc nią warto zwrócić uwagę na niewielki kamienny most znajdujący sie tuż przed wsią Kato Preveli. Jest on nie używaną już przeprawą przez rzekę Megalou Potamou. Obecnie cały ruch kołowy i pieszy skierowany jest na współczesne architekoniczne brzydactwo sąsiadujące z tym urokliwym kamiennym mostem. Wypatrzyliśmy go zupełnie przypadkiem i postanowiliśmy zatrzymać się przy nim, by zrobić parę fotografii.
Jednak po kilku chwilach spędzonych na wykonywaniu zdjęć mostu naszą całą uwagę przykuło niewielkie stadko gęsi, które nagle zaczęły wykonywać szaleńczy pokaz pełni swoich możliwości. Ten dziki taniec składajacy się nurkowania, trzepotania skrzydłami, ślizgania sie po wodzie i ciągłych gonitw, trwał przez dobrych kilkanaście minut by skończyć się równie niespodziewanie tak jak się zaczął. Niestety zdjęcia nie oddadzą tego wariactwa, a nie zabraliśmy ze sobą "małpki", którą kręciliśmy filmy czego do dzisiaj żałujemy.
Kościelna przerwa na lunch
Kierując się dalej w stronę wybrzeża ciężko jest zbłądzić, bo niezależnie od obranej drogi można dojechać tylko do jednego z dwóch miejsc: Moni Preveli lub do parkingu, z którego rozpoczyna się ścieżka prowadząca na jedną z najsławanieszych plaż Krety. My postawnowiliśmy w pierwszej kolejności zobaczyć słynny klasztor. Droga prowdząca do monastyru jest typową drogą górską czyli: jest wąska, kręta i pozbawiona barierek oddzieljących jezdnię od przepaści. Zresztą możecie to zobaczyć na poniższym filmie.
Szczególną datą dla Moni Preveli jest 8 maja kiedy to upamiętniane jest swięto patrona tego kościoła Jana Teologa. Klasztor ten jest stosunkowo młody w porównaniu do innych klasztorów działających na Krecie. Początki jego historii sięgają XVII wieku. O jego szczególnym znaczeniu stanowi niesamowicie piękne położenie. Z terenów klasztornych rozpościera się wspaniały widok na Morze Libijskie. W okresie panowania tureckiego część chrześcijan oddawała klasztorowi swoje ziemie, aby nie wpadły one w ręce Turków. Dzięki temu posiadłości klasztorne rozciągały się od Morza Libijskiego aż do Morza Kreteńskiego. Obecnie jednak większość klasztornych celi jest pusta i jedynie duża ilość turystów ożywia to miejsce.
Klasztor ten zapisał się na kartach II wojny światowej, gdyż w 1941 roku stał się miejscem ewakuacji wojsk alianckich, które za pomocą łodzi podwodnej dostały się do Egiptu. W odwecie wojska niemieckie zdewastowały oraz złupiły klasztor. Podobno niemiecki samolot wypełniony po brzegi klasztornymi skarbami był tak ciężki, że nie mógł sie oderwać od ziemi. Jedynym przedmiotem jaki powrócił do klasztoru po wojnie był srebrny krzyż z domniemanymi relikwiami Krzyża Świętego. Reszty skradzionych rzeczy mnisi nigdy nie odzyskali.
Niestety nie udało nam się wejść na teren klasztoru, gdyż mimo tego że każdy z posiadanych przez nas przewodników wyraźnie zaznaczał, że jest on udostępniany do zwiedzania w godzinach od 8 do 13.30 oraz 15 do 18.30 my przyjechaliśmy tam dokładnie w środku przerwy kiedy klaszor jest zamknięty. W tej sytuacji postanowiliśmy odpocząć na słynnej plaży w Preveli.
Palm Beach - Preveli
Do plaży palmowej w Preveli można dostać się dwoma sposobami. Jadąc dosyć wąską i długą drogą szutrową (o której krąży wiele nieciekawych opinii) lub zejść w dół górskim zboczem ku morskiej zatoczce, w której znajduje się ta plaża. My, jako że nie byliśmy zbytnio pewni naszego samochodu, zdecydowaliśmy się zostawić go na parkingu i przejść pieszo szlakiem prowadzącym na plażę. Jadąc od strony klasztoru trzeba pokonać ok. 1,3 km, by dojechać do rozwidlenia, gdzie z prawej strony odchodzi droga umożliwiająca dojazd do parkingu, na którym można zostawić samochód. Przy wjeździe należy uiścić opłatę w wysokości 1,5 €. W sezonie trzeba spodziewać się, że parking ten będzie raczej zatłoczony. Jednak wszystkie samochody są traktowane przez słońce równo i nie ma nikogo, kto dysponowałby uprzywilejowanym miejscem w cieniu. Nie ma więc najmniejszego sensu szukać "lepszego" miejsca, a po prostu zostawić samochód na pierwszym wolnym, które uda sie Wam zobaczyć.
Niestety, ale na wypoczynek na palmowej plaży trzeba sobie zapracować, 20-minutowe zejście całkiem stromym zboczem w tym południowym słońcu może dać naprawdę w kość. Raczej nie jest wskazane forsowanie się, gdyż infrastruktura tej plaży to tylko jeden skromny "snack bar" z wygórowanymi cenami, gdzie mała puszka coli kosztuje 2 €. Do zakupów "gratis" dokładana jest możliwość wizyty w jedynej toalecie w tej okolicy :). Byliśmy troche rozczarowani tymi spartańskimi warunkami, tym bardziej, że jest to jedna z najpopularniejszych plaż na Krecie, a mimo to nie dochowała się porządnego zaplecza, które sprostałoby tej ilości turystów. Gdy zeszliśmy na plażę można było zapomnieć o wynajęciu leżaków. Z tego co widzieliśmy to podobnie mało dostępne były rowery wodne, które można wypożyczyć bo popływać po rzece Megalou Potamou.
Słodko-słona woda
Pomijając te wszystkie niedogodności trzeba przyznać, że plaża ta jest całkiem malownicza. Zielonkawa rzeka wypływa z palmowego gąszczu, by meandrem przekształcić plażę w wąski pasek szarego żwiru oddzielającego jej wodę od morza. To wlaśnie Megalou Potamou sprawia, że plaża w Preveli jest tak unikatowa. Zanurzenie się w wodach morza Libijskiego może być dla ciała szokującym doznaniem, gdyż jego woda jest naprawdę zimna. Pływanie w okolicach ujścia rzeki do morza to ciekawe doświadczenie, ponieważ unosząca się na powierzchni słodka woda rzeki nie miesza się od razu z morską, tylko tworzy tak jakby "oleiste" smugi. Płynąc na powierzchni ma się pod sobą nieprzejrzystą, rozmazaną warstwę powstającą na styku słodkiej i słonej wojdy. Wystarczy jednak zanurzyć głowę odrobinę głębiej, by po przebiciu się do słonej wody obraz znów stał się krystalicznie ostry. Pływając nie należy dać się zwieść początkowo łagodnemu zejściu, bo już nie tak daleko od brzegu można natknąć się na całkiem duże głębokości, w szczególności przy malowniczych skałkach rozciągających się z prawej strony zatoki.
Las palmas
Na koniec naszej wizytacji na plaży w Preveli zostawiliśmy sobie spacer po lesie palmowym. Jest on całkiem spory i dosyć gęsty. Jego dużym minusem jest to, że turyści z braku toalet przy plaży przekształcili go w wielki szalet. Miejscami śmierdzi tam nie do zniesienia, więc nie spędziliśmy w tym "egzotycznym" lesie zbyt wiele czasu.
Błogie plażowe lenistwo kończy się w momencie, gdy chcemy się dostać na parking. Choćby nie wiem jak długo odwlekać tę ciężką harówkę, to i tak w końcu przyjdzie moment, kiedy trzeba się skazać na męczące wejście po wysokich kamiennych schodach, a jedyna nagroda jaka czeka na górze to gorące suche powietrze unoszące sie nad parkingiem oraz maksymalnie rozgrzany samochód z wnętrzem o temperaturze piekarnika. Jedyną rozsądną rzeczą, jaką można zrobić to szybkie wietrzenie samochodu, a następnie uruchomienie silnika i włączenie klimatyzacji.
Kotsifou i znów wieje
W drodze powrotnej postanowiliśmy przejechać przez drugi wietrzny wąwóz zwany Kotsifou. Jadąc od strony Preveli trzeba wrócić do Asomatos, a następnie w tej miejscowości skręcić na zachód. W zasadzie odkryliśmy ten wąwóz dosyć przypadkowo i znalazł się on w naszych planach, ponieważ był dogodną trasą powrotną z Preveli. Droga wiodąca przez niego jest oznakowana na mapie jako trasa widokowa. Początkowo wąwóz ten nie robi zbytniego wrażenia, gdyż wjeżdzając do niego od strony południowego wybrzeża Krety jest on bardzo szeroki. Jednak po wspięciu sie samochodem na jego zachodnie zbocze i po przejechaniu kilkuset metrów dojeżdża się do wysokich skalnych ścian, gdzie pod jedną z nich przycupnął mały uroczy kościółek. Zatrzymaliśmy się tam, bo przykuł on naszą uwagę i chcieliśmy zrobić klika zdjęć. Dopiero przy próbie wyjścia z samochodu przekonaliśmy się o tym, że w wąwozie tym wieje niewiele mniej, niż w Kourtaliothiko. Znaki drogowe ostrzegające o silnym bocznym wietrze są w tym przypadku jak najbardziej na miejscu.
Końcówka drogi prowadzącej przez wąwóz jest jeszcze ciekawsza. Ściany wąwozu schodzą się coraz bliżej, by przed samym wyjazdem zawęzić drogę do szerokości jednego samochodu. Równie widowiskowe są skalne nawisy znajdujące się nad zakrętami. Dalszą drogę powrotną pokonaliśmy jadąc bocznymi górskimi drogami, natykając się na nich praktycznie na jeden samochód i jedną czarną "półdziką" świnię, która przebiegła nam drogę. Na szczęście świnia to nie kot, więc pecha nam nie przynosła i szczęśliwie dotarliśmy do Kolimbari.